poniedziałek, 28 czerwca 2010

Worek Kości


Stephena Kinga od dawna zaliczam w poczet moich ulubionych pisarzy. Takie książki jak "To", "Cmętarz dla zwierzaków" czy "Miasteczko Salem", budzą nie tylko strach i ogromne emocje ale też wzruszenie, zachwyt oraz pewnego rodzaju smutek. Uczucie podobne temu, gdy żegnamy jednego z najlepszych przyjaciół, wiedząc, że już nigdy się nie spotkamy. Po kilku słabszych pozycjach Kinga, po których czułem się jakbym żegnał zaledwie znajomego, znów trafiłem na książkę, która wzbudziła we mnie uczucia wspomniane powyżej. "Worek Kości" to jedno z mocniejszych dzieł, które potwierdza, że King jest pewnego rodzaju geniuszem zarówno w wymyślaniu dobrych historii, konstrukcji powieści jak i w budowaniu i stopniowaniu napięcia.

Michael Noonan, jak wielu kingowych bohaterów, jest pisarzem. W wyniku nieszczęśliwego wypadku traci żonę - Johannę (w skrócie Jo), a przy okazji twórczą wenę. Próbuje napisać coś co jakiś czas, jednak za każdym razem wzbudza to u niego odruch wymiotny, w wyniku czego pisarz zmuszony jest do wyciągnięcia z bankowego sejfu książek, które w ciągu dziesięciu lat kariery, pisał "na zapas". Po czterech latach dość spontanicznie postanawia odzyskać spokój (albo zupełnie zwariować) i wyrusza z Derry do okręgu TR, do miasteczka, w którym znajduje się domek, gdzie razem z Jo spędził mnóstwo szczęśliwych chwil. To co dzieje się później w nawiedzonym domu Noonana o wdzięcznej nazwie Sara Laughs, pozostawiam Wam do odkrycia. Siły, które wplątują pisarza w konflikt z dawnych czasów, są opisane w mistrzowski i naprawdę przekonywająco-przerażający sposób. Przez całą powieść towarzyszyło mi uczucie trudne do opisania. Była to melancholia związana ze smutkiem, a pomimo to połączona z czymś w rodzaju kibicowania, które w duchu nazwałem "smutnym dopingowaniem". Było mi autentycznie żal Michaela Noonana i jego żony, przeszywał mnie smutek, gdy raz po raz Michael wspominał o tym jak zginęła i jak wielkie łączyło ich uczucie, a na koniec odczuwałem dreszcz emocji, gdy pojawiał się jakiś znak, że jednak Jo nie do końca odeszła. A może to nie była ona?

Konstrukcja powieści jest niezwykle, że pozwolę sobie użyć metaforycznego antonimu, prosto skomplikowana. Oczywiście jak na ghost story. Leniwe opisy życia Michaela pisane z perspektywy pierwszoosobowej, przepełnione melancholią, smutkiem i beznadzieją przeplatają się ze snami, wartką akcją i scenami z pogranicza jawy i snu. Naprawdę warto przebrnąć przez pierwsze 150 stron, by znaleźć się w świecie duchów, literackiego oniryzmu i drugiego Manderley z powieści "Rebbeca", które jest jednym z trzech kluczy do dzieła Stephena. Drugim jest Thomas Hardy i jego idea worka kości (King chyba przeżywał podczas pisania jakiś kryzys), a trzecim Mellvile i jego Bartleby. Inaczej mówiąc Stephen bawi się w intertekstualność i wychodzi mu to nadzwyczaj dobrze. Na szczęście nawet mając te trzy klucze i tak trzeba powieść przeczytać, by wyjść zwycięsko z miasteczka pełnego Marsjan (ha! teraz to już w ogóle zakręciłem).

"Worek kości" to wspaniała powieść na upalne lato. 30 stopni, jeziorko, pusta plaża i piwko w ręku to idealna sceneria do czytania. Jednak niech nikt nie myśli, że jest to tylko rozrywka, która nie wymaga od nas wkładu intelektualnego. King niezwykle sugestywnie przenosi nas w mroczne miejsca, śni zwariowane sny i opowiada rzeczy, od których jak od gorączki, może zakręcić nam się w głowie. Dlatego jeśli lubicie się bać, sugeruję pustą plażę i jakieś miłe miejsce w cieniu brzozy. Gwarantuję, że będziecie stamtąd odchodzili, trochę zbyt często oglądając się za siebie.

Mocne 8,5/10

3 komentarze:

Mandriell pisze...

Podobnie jak Ty jestem wielkim fanem Kinga, co zresztą dobrze wiesz.

Nadal jest przynajmniej 19 książek które muszę przeczytać, w tym takie cegły jak "To", "Bastion", "Pod kopułą" i inne wielkie, znane czy jak to tam określić (jak choćby "Talizman", "Czarny Dom", "Christine") ale mimo to większość dzieł Króla mam za sobą.

Z listy przeczytanych na pierwszym miejscu jest właśnie opisywana przez Ciebie powieść. King moim zdaniem osiągnął wyżyny mistrzostwa w tej ghost story! Może to też wynika z tego, że właściwie na każdej płaszczyźnie powieść przypadła mi do gustu i podobał mi się każdy motyw, od tych najbardziej pierdołowatych, jak siedzący przed domkiem i palący fajkę przyjaciel, do tych ważnych, jak poruszające się magnesiki, sowy i... Nie będę spojlerował. O książce porozmawiamy jak się zobaczymy :)

Recenzja dobra, ale tym razem czułem że pisałeś ją szybciej niż poprzednie, a może po prostu mam jakąś wkrętkę, bo tak na dobrą sprawę nie mogę się do niczego przyczepić :D

Linteath pisze...

zgadza się ;) pisałem ją szybciej, taniej i tak, by niemożna było się do niczego przyczepić. Nie włożyłem w nią serca, tak jak np. w Drogę czy No Country, bo ocena pomimo tego, że wysoka, niejest pełną dziesiątką. Zresztą Worek Kości czytałem na raty i dziś już wiem, że sporo przeoczyłem czytając tę pozycję w taki sposób. Jest to na tyle dobra książka, że na to nie zasługuje. Ale wrócę do niej w przyszłym roku. Idealna na lato.

MIchał pisze...

Cóż, właśnie "Worek..." ciągle przede mną, ale właśnie ostatnio coraz częściej wracam do Kinga i jego pisarstwa. Zdarza się, że nawet do powieści już raz przeczytanych. Coś urzeka w tym pisarstwie. Coś w nim zniewala.

"Worek kości" - po Twojej recenzji - pewnie niedługo zostanie przeze mnie zjedzony.

Pozdrawiam

Prześlij komentarz