sobota, 27 czerwca 2015

Zagłada do kolekcji

Wszystko się kiedyś skończy. Wszystko kiedyś umrze. Nawet dzieci to wiedzą i nie mogą spać po nocach, gdy uświadamiają sobie, że babcia już nigdy nie zrobi chleba z dżemorem. Upadło nawet skandowane na stadionie narodowym „nic się nie stało”, choć wszyscy sądzili, że będzie wieczne. A w najnowszej książce Piotra Patykiewicza po raz kolejny kończy się świat i choć są w nim nadal nieliczni potomkowie Adama i Ewy, to oprócz nich pojawiło się coś jeszcze. Coś, co sprowadza nagi strach na nurzających się w śnieżnej pustyni niedobitków ludzkiej rasy

Przez ostatnie lata możemy obserwować modę na wichry wiejące po pustkowiach, wymarłe miasta, wieczne śniegi i wypalone słońcem piaski czasu, po których poruszają się jedynie drobne postaci, próbujące przeżyć i przywrócić człowieczeństwu godność, wypełniając przyjemny skądinąd obowiązek - odbudowania populacji sprzed kataklizmu. Wersji, w których jako rasa giniemy, jest tyle, że wymieniać je to jak zacząć liczyć pijane gwiazdy na Mulholland Drive: zombie, meteoryty, choroby, kataklizmy, potwory z morskiego dna, kosmici, broń chemiczna, boska interwencja czy Mango TV. Ludzkość to ma jednak fantazję na pozbycie się ludzkości. Lubię o tym czytać, niekoniecznie jestem wśród tych, którzy chcieliby przeżyć. Zwłaszcza, gdyby ziściła się wizja z „Dopóki nie zgasną gwiazdy”.

Otóż co się dzieje? Co się stało?! 300 lat temu coś się nieźle zrypało, a ludzie wyginęli bo na ich drodze zaczęły pojawiać się tzw. Świetliki – opętujące dusze dziwne światła, krążące w dolinach, bojące się wyższych partii gór, w których uwito nowe, ludzkie gniazda. Starowiercy uważają, że jest to wina biblijnego Lucyfera, inni szukają naukowych ścieżek by wyjaśnić pochodzenie świateł. Reszta ma to zwyczajnie w dupie, zaadaptowała się do środowiska w jakim żyje, żre na kolację przesmaczne szczury i unika świetlików jako naturalnych wrogów. Przekrój jest widoczny na pierwszy rzut oka. Społeczeństwo jest w powieści Patykiewicza zhierarchizowane, co pozwala nam na łatwiejsze poruszanie się po zastanym świecie. Mamy kapłana, którego prawie nikt nie szanuje, kastę upodlonych mcharzy zbierających opał i parających się wciąganiem dziwnych grzybów, są też myśliwi, drwale, a także złomiarze, którzy ruszają w poszukiwaniu artefaktów po praojcach w ciemne doliny, niegdysiejsze ludzkie siedziby, tchnące śmiercią i tajemnicą. Kobiety powróciły do, powiedzmy, tradycyjnego stylu życia sprzed epoki kamienia łupanego – łatają, gotują, rodzą i są raczej obiektem niż kimś ważnym. Chyba, że dla bohatera powieści – Kacpra, który z rozdziału na rozdział rośnie w oczach jak lokaty w Amber Gold. Trochę miałem pod koniec uczucie, jakbym grał w RPGa, bo zaczęło się od łapania szczurzycy i jej osesków, a skończyło na ratowaniu społeczności. Zdecydowanie za dużo uświadczyłem Deus ex Machina, co wiało trochę mychą. Młody dojrzewa, a my jesteśmy świadkiem wzrostu jego skilli i pedeków. Od zera do bohatera – klasyk, ale naprawdę ładnie podany. Oprócz Kacpra, mamy okazję poznać jego rodzinę, która w powieści odegra niebagatelną rolę. Ważne są też postaci drugoplanowe, gdyż to właśnie one tłumaczą nam jak działa koniec świata w wizji Piotra Patykiewicza.

Większość czasu poświęconego na lekturę mierzymy się z myślami głównego bohatera i jego emocjami. Na temat uczuć w realiach postaopkaliptycznej przyszłości, wszystko co było do powiedzenia rzekł już McCarthy w „Drodze”, więc nie spodziewałem się niczego, co przeskoczyłoby dokonania Amerykanina. Jednak Patykiewiczowi udało się nie spaść ze sceny i nie potłuc się, a najważniejsze – wykreować świat, mający przede wszystkim duży potencjał scenariuszowy. Oczami wyobraźni widziałem film lub serial oparty o „Dopóki nie zgasną gwiazdy”, jednak trochę dodałbym iskry bohaterom, bo moim zdaniem nie płoną żywym ogniem, a gazówką. Plusem jest jednak to, że wszystko opisane jest bardzo prostym, a jednocześnie ładnym językiem. Miejscami naiwnym i trochę nieżyciowym, sporo tu staropolszczyzny i widać, że pisarz ma z tym lekki problem, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę konwencję baśni, która moim zdaniem bardzo zgrabnie wdrukowała się pomiędzy wersy, język wydaje się być usprawiedliwiony i lektura naprawdę cieszy. W miarę pozytywnie też wypadły nawiązania do literatury popularnej i klasyki gatunku.. 

Na pewno nie jest to dzieło epokowe, ale z pewnością warto dołączyć je do prywatnej kolekcji zagład ludzkości, bo przecież tak naprawdę każdy byłby szczęśliwy, gdyby po takiej katastrofie została z nim grupka przyjaciół, na których można polegać, a my moglibyśmy w spokoju popatrzeć na puste Krupówki. 

Jak na literaturę postapo Piotr dostaje mocne 6, prawie 7 na dychę.

p.s. dziękuję chłopakom z wyd. SQN za książkę ;) 





1 komentarze:

Kopacz pisze...

Ale i najnowszy Mad Max wymiata, chociaż to tylko film... :)
PS: Okładka jak z Thorgala. Sięgnę po tę pozycję...
Pozdrawiam.

Prześlij komentarz