niedziela, 2 czerwca 2013

Tomasz Stańko Oslo / Soria Moria / Cosmopolite scene recenzja koncertu

23 maja w Soria Moria odbył się koncert Tomasz Stańko New York Quartet. Na Cosmopolite Scene zespół zaprezentował materiał z najnowszej płyty – "Wisława". Pomimo tego, że Stańko do młodych już nie należy, a i osiągnięcia ma takie, którymi mogłyby ze spokojem obdarować tuzin kolegów po fachu, to jest muzykiem, który nieustannie poszukuje. Niewielu wykonawców jest w stanie tak bardzo wyprowadzić mnie z równowagi jak on i instrumentaliści, których dobiera. Wybierając się na ten koncert spodziewałem się, że będzie dobrze, ale w ten chłodny, czwartkowy wieczór, bez mojej wiedzy podano mi zastrzyk znieczulający, po którym rozcięto ciało skalpelem. Zostawiono otwartą ranę i podczas wybudzania pozwolono bym spoglądał na to, z czego jestem zbudowany. Czyste okrucieństwo. Czysty geniusz.

Na scenie, jak na kwartet przystało, pojawiło się czterech muzyków, którzy w ciągu półtorej godziny nieco zmienili moje pojęcie na temat dobrego, jazzowego koncertu. Pomimo tego, że każda kompozycja posiadała swój temat, występ był całkowicie pozbawiony przebojowości – elementów właściwych rzeczom, które w jakikolwiek sposób można odtworzyć, zanucić czy przetransponować na inny język; utwory wykonywane były z niezwykłą pieczołowitością, czasami wręcz namaszczeniem i szacunkiem. Nosiły w sobie siłę niepowtarzalności, nasączonej charakterystycznym dla Stańki niepokojem, którym zabarwiony był chociażby poprzedni album „Dark eyes”. Sprawiło to, że publiczność po kilkunastu minutach po prostu zniknęła. Zagubiła się w tłumie dźwięków, stwarzanych przez TSNYQ, ulotniła się wśród postaci, utkanej z muzyki.


Każdy muzyk potrzebuje przestrzeni. Każdy muzyk musi mieć jakieś pole manewru, gdy rusza się z instrumentem na scenie, a początkowo zespół był skupiony w jeden konglomerat, stłoczony niczym narządy w jednym organizmie. Odnosiło się wrażenie, że na scenie naprawdę stoi jeden człowiek, który ciężko oddycha, a jednocześnie jest w perfekcyjnej formie. Bo w istocie muzyka opowiadała o jednej osobie, bez podniosłości, patosu, poezji, a samymi dźwiękami. Stańko, który krył środek pola, z instrumentu wydobywał ogromną paletę emocji, zwłaszcza podczas zabaw konwencją, gdy jazz przeplatał się to z prostym rockiem, to z klasyką, choć tak naprawdę nie było w tych kompozycjach nic oczywistego. Wiadomo, że w tak otwartych utworach, do których Stańko nas przyzwyczaił, gdzie główną rolę gra dramaturgia, trębacz potrafi wchodzić nawet w najbardziej abstrakcyjne rejony, a jednak to, jak grał z nową, unikalną sekcją rytmiczną, wymykało się ogólnie pojętej klasyfikacji.

Muzycy otaczali Stańkę swoistą klamrą, którą tworzył przede wszystkim David Virelles, fenomenalny pianista, odpowiedzialny za zonę duchową, tworzący za pomocą jasnych i ciemnych dźwięków kopułę, otaczającą organizm. Subtelność, finezyjność a zarazem niezwykłe dynamiczne solówki, składające się raz z długich, raz z urywanych freejazzowych fraz, inkrustowanych wyjątkową wrażliwością pianisty, sprawiały kosmiczne wrażenie. Za strefę oniryczną odpowiadał kontrabasista Thomas Morgan, sunący po strunach, cicho niczym ważka nad spokojną taflą jeziora. Delikatne dźwięki spoza naszego świata, usypiały w najlepszym tego słowa znaczeniu. Przywodziły na myśl pamiętną, wodną sekwencję ze Stalkera. Koiły i świetnie współpracowały z rytmami wybijanymi przez Gerarda Cleavera, który zdawał się odpowiadać za fizyczną sferę człowieka, za szkielet i mięśnie. Cleaver wyśmienicie potrafił się znaleźć zarówno w spokojnych, szemrzących balladach, ambientowych szumach, skomplikowanych polirytmiach jak i w płomiennym swingu czy progresywno - awangardowych wariacjach. Zresztą tak samo jak pozostali.

Podczas występu Stańko często stawał z boku i przysłuchiwał się grze zespołu, uważnie obserwował konstrukcje wznoszone przez młodych amerykanów. Widać było, że zachwycał i dziwił się temu, co słyszy; czuć było również ogromne zaufanie. I pomimo tego, że to Stańko był tutaj punktem centralnym, to pozostała część kwartetu miała tyle samo do powiedzenia, co mistrz. Stańko był duszą człowieka, jakiemu Cleaver, Virelles i Morgan nadali kształt. I tak właśnie usłyszeliśmy większą część najnowszej płyty "Wisława", zwieńczonej znakomitym Assasins i najkrótszym bisem w historii, który świetnie pokazał klasę i poziom instrumentalistów. Krótkie przedstawienie zespołu, ukłon, dobranoc. 

Naprawdę cieszę się, że mogłem być na koncercie człowieka, który pomimo tego, że znalazł, nadal szuka. Z całą pokorą i szczerością serca, z całym ładunkiem pokoncertowym jaki wyniosłem z Soria Moria, mogę powiedzieć, że tamtego wieczoru trąbka zrobiła mi dobrze.    




0 komentarze:

Prześlij komentarz